Indigo

Indigo. Akt 10.

Selen zaszył się w bibliotece zaraz po śniadaniu. Z czytaniem wciąż nie szło mu najlepiej, ale opasłe tomiszcza miały w sobie coś, co go do siebie przyciągało. Fascynującym było, jak wiele epickich historii mogło kryć się w jednej księdze i wdzięczny był Iasonowi za to, że wprowadził go w ten świat. Zanim go poznał, pismo wydawało mu się czymś niedostępnym, obcym i niewartym uwagi. Każdy bliższy kontakt z pismem, rozbudzał w nim dawno uśpione wspomnienia z dzieciństwa, które chociaż nie należały do najgorszych, nie raz pokazały mu, gdzie jego miejsce.
Jeśli Selen czasami poddawał się swoim myślom i cofał się w pamięci do lat dziecięcych, był to czas, jaki przeżył z Arethem na ulicy. Naprawdę niezwykle rzadko wspominał lata jeszcze odleglejsze, te, które spędził w sierocińcu. Właśnie wówczas wpojono mu, że jest zbyt głupi, by opanować sztukę czytania i pisania i choć po tym jak uciekli z Arethem z przytułku, obaj wyśmiewali i wzgardzali wszystkim, co im tam wmawiano, pewne rzeczy okazały się być w nim tak głęboko zakorzenione, że zwyczajnie nie był ich świadom. Wiele razy w życiu próbował opanować choćby czytanie, wiedząc, że przydałoby mu się do częstych przekrętów i drobnych kradzieży, jakich za dzieciaka dopuszczali się z przyjacielem. Zawsze jednak rezygnował wyjątkowo szybko i dopiero dzięki Iasonowi zrozumiał, że nawet on jest w stanie to zrobić.
Teraz ściągał z regałów różne woluminy, które przykuły czymś jego uwagę. Kartkował je powoli i w dużym skupieniu czytał kilka zdań z początku bądź środka, starając się zrozumieć z jakim typem książki miał do czynienia. Musiał przyznać, że te tomy, które miały w sobie jakieś ryciny przedstawiające sceny niekiedy znane mu z różnych opowieści, zawsze jawiły mu się jako nieco ciekawsze od tych, których zawartość ograniczała się wyłącznie do starannego pisma.
Na dłużej zanurzył się w historię z jednej ze starszych ksiąg, o czym świadczyła wytarta okładka, podniszczone brzegi i wyblakłe pismo. Ilustracje w książce, choć pozbawione pierwotnych, prawdopodobnie cudownie wyrazistych kolorów, nadal potrafiły zachwycić swoją misternością. Z delikatnym uśmiechem Selen przesunął palcami po postaci pięknej ognistowłosej kobiety w towarzystwie dumnego jelenia. Nawet on wiedział, że nie mógł być to nikt inny jak bogini Brigid. Z zakurzonym tomem przeszedł do dużego, dębowego biurka stojącego przy oknie, na które już wcześniej zdążył odłożyć kilka mniejszych gabarytowo książek. Odsunął od biurka krzesło, które w pewien sposób onieśmielało go swoją prezencją przez swoją masywność i bogate zdobienia, jawiąc mu się bardziej jako tron niż zwykłe krzesło. Uprzednio, kiedy Lorcan oprowadzał go po bibliotece, dopytał go nawet o to, czy zajęcie tego miejsca aby na pewno będzie w porządku, co mężczyzna skwitował ciepłym śmiechem i zapewnieniem, że ma pełną swobodę w korzystaniu z wszelkich wygód jego posiadłości. Skusił się więc, a kiedy zajął miejsce i pomimo miękkiego siedziska, poczuł lekki dyskomfort, tylko wypchnął policzek językiem i nieznacznie ściągnął brwi.
Zdążył się już wypłakać i nie było potrzeby by robić to znowu.
Poprzednim razem wyrzucił z siebie wszystkie złe emocje. Dał upust tej wszechmocnej beznadziei, jaką czuł wobec siebie, swojej sytuacji, całego swojego życia i nie chciał wracać do tego, co się wydarzyło. Było to jakieś kolejne pęknięcie, jakaś skaza na tym, co przecież od dawna próbowali z Iasonem złożyć w całość.
Nie było idealnie, bo zarówno jemu, jak i Iasonowi daleko było do ideałów. Mimo wszystko udało im się coś stworzyć. Nawet jeśli składali to z połamanych i niepasujących do siebie odłamów, zrobili to i wciąż było to najpiękniejsze „coś”, co Selen kiedykolwiek miał. Co prawdopodobnie mieli obaj. Niezależnie więc od tego, jak bardzo było to niepoprawne, jak niewłaściwie, Selen postanowił dalej się tego trzymać. Coś pękło, ale oni powoli stawali się coraz lepsi w zasklepianiu tych wszystkich pęknięć i właśnie teraz po raz wtóry mężczyzna zamierzał z tej umiejętności skorzystać. Zbyt wiele już mieli, by to niszczyć.
Za bardzo go kochał, by rezygnować ze wszystkiego, bo coś znów poszło nie tak. Paradoksalnie właśnie to sobie uświadomił. Musiał być silniejszy.
Odetchnąwszy głębiej, Selen na nowo skupił się na księdze i pozwolił sobie powoli zanurzyć się w historii. Chciał przeczytać tylko troszkę, jedynie sprawdzić, czy opowieść zaczynała się dobrze, bo wolał, kiedy te najlepsze historie czytał mu Iason, który swoim głosem sprawiał, że wszystkie te pojedyncze znaki składające się w słowa, zaczynały prawdziwie żyć w jego wyobraźni i stawały się dużo bardziej wyraźne niż wówczas, gdy mierzył się z treścią samodzielnie.
– O, dzień dobry!
Usłyszawszy entuzjastyczne powitanie, Selen oderwał się od treści książki, bezwiednie mocniej wciskając palec w wyraz, z którym właśnie walczył. Widząc Opala zamykającego za sobą drzwi, popatrzył na niego z zainteresowaniem i lekko skinął mu głową.
– Co czytasz? – zapytał chłopiec i w mig znalazł się przy nim, od razu zerkając mu przez ramię. Pochylając się ku księdze, założył za ucho ciemne loki. – Ach, to jedna z tych słynnych przygód Brigid, prawda? Też ją bardzo lubię! – przyznał i kiwając do siebie głową, odsunął się od Selena i przeszedł ku stojącemu nieopodal regałowi. – Nie będę ci przeszkadzał, jeśli trochę się tu pokręcę? – dopytał, oglądając się za nim. – Och, co ci się stało? – zauważył, wskazując na swoją twarz, co sprawiło, że mężczyzna przypomniał sobie o śladach pazurów, jakie kot pozostawił po sobie na jego nosie i policzku.
– To nic – zapewnił szybko, czerwieniejąc lekko, bo cała ta poranna sytuacja z kotem budziła w nim teraz zażenowanie. – I oczywiście, że nie będziesz mi przeszkadzać – odpowiedział z westchnieniem. – Właściwie nie zamierzałem tu czytać. Chciałem tylko sprawdzić, czy warto zabrać tę książkę do komnaty.
– Pewnie, że warto! – wciął mu się w zdanie Opal, co Selen skwitował kolejnym uśmiechem. Miał wrażenie, że ta żywiołowość była dość typowa dla Południowców.
– A ty co tu robisz? Szukasz czegoś konkretnego?
– Nie. Nie jestem tu dla przyjemności – wyjaśnił Opal poważnie, kręcąc głową i zaraz prychnął śmiechem, jakby powiedział coś wybitnie zabawnego. – Chociaż właściwie to jestem. Bardzo lubię książki, wiesz? Pan Lorcan chyba to zauważył, bo ostatnio poprosił mnie, żebym zajął się przygotowaniem spisu ksiąg, które należałoby odświeżyć.
– Co masz przez to na myśli?
– Niektóre z tych ksiąg są już naprawdę stare, tusz dawno wyblakł, a papier kruszy się w dłoniach. Muszę sporządzić listę takich książek, żeby pan Lorcan mógł przekazać je sidhe, którzy zajmują się sporządzaniem kopii – wyjaśnił, a Selen z rozmysłem pokiwał głową.
– Brzmi jak niezwykle pracowite zajęcie.
– Mówisz o robieniu kopii? – dopytał chłopiec, a gdy Selen skinął głową, Opal mu potaknął. – Rzeczywiście. Jest niezwykle żmudne i wymaga ogromnej precyzji, ale to coś, czym chciałbym się kiedyś zajmować – westchnął, a mężczyzna spostrzegł, jak uśmiecha się do siebie zupełnie rozmarzony. – Sidhe latami doskonalą się w sztuce kaligrafii, by pisać tak pięknie. A to nie wszystko. Musisz też nauczyć się tworzyć tusze i wiedzieć jaki najdłużej przetrwa na danym rodzaju papieru. To naprawdę niesamowite – podkreślił, a Selen ponownie skinął głową, nie mogąc się nie zgodzić, kiedy Opal opowiadał o tym z takim zaangażowaniem i widoczną pasją. – Wierzę, że pewnego dnia, o ile sprawdzę się w dbaniu o zbiór pana Lorcana, pośle mnie on do jakiegoś mistrza zajmującego się tą sztuką – dodał Opal, zerkając ku Selenowi już nieco bardziej nieśmiało.
– Czemu miałby tego nie zrobić? Zdaje się, że Lorcan robi naprawdę wiele dla sidhe, którzy mu służą – zauważył, a chłopak rozpromienił się, wyraźnie potrzebując, by takie potwierdzenie padło z ust kogoś innego.
Mężczyzna musiał przyznać, że zbyt pochopnie ocenił Lorcana na podstawie rodzaju zażyłości, jaka łączyła go z Iasonem i o jaką swego czasu, był tak niemożliwie zazdrosny. Nigdy nie przypuszczał, że sidhe cieszy się aż takim poważaniem pośród innych Południowców. Nie był to jednak wyłącznie szacunek, bo oni – zarówno starszyzna, młodzież, jak i jego słudzy – wszyscy Południowcy z Dorie, których Selen dotąd poznał, zdawali się Lorcana zwyczajnie kochać.
– Długo już pracujesz dla Lorcana? – zagadnął Selen, zamykając księgę i przesuwając ją na bok, by zrobić miejsce chłopcu, który z naręczem podniszczonych książek skierował się ku biurku.
Kiedy odłożył je na blat, kurz zawisł w powietrzu, a Selen poczuł aż lekkie szczypanie w oczach. Zaskakującym było, jak szybko sidhe mogli przywyknąć do luksusu i czystości, nawet jeśli nie uważali takich warunków za naturalnych dla siebie.
– Kilka lat – odparł Opal, ostrożnie przekładając księgi i delikatnie przecierając okładki niektórych mankietem błękitnej koszuli. Zdawało się, że nie był tego świadom, bo kiedy spostrzegł, że przybrudził materiał ubrania, potarł go szybko palcami i zaniechał takich prób czyszczenia. – Pan Lorcan wybrał mnie spośród dzieci z sierocińca i zabrał na służbę do siebie – wyjaśnił, a Selen podniósł na niego zaciekawione spojrzenie.
– Jak to wybrał?
– Słyszałeś o tym, że finansuje tutejszy sierociniec? – dopytał Opal, zerkając na niego krótko, a Selen potaknął.
– Ponieważ sierociniec tak naprawdę jest w stanie funkcjonować jedynie dzięki nieocenionemu wsparciu pana Lorcana, ma on prawo do tego, by spośród dorastających sidhe wybrać tych, których chciałby uczynić swoimi służącymi. Tak było w moim przypadku. Pan Lorcan zabrał mnie do siebie niedługo po moich pięćdziesiątych szóstych urodzinach. Od tego czasu mieszkam w jego posiadłości i pomagam tak, jak umiem. Na początku uczyłem się różnych obowiązków od prawdziwej służby. Jakiś czas pracowałem w kuchni, później też w stajniach i w ogrodzie, a w końcu zostałem pokojowym. Ostatnio jednak pan Lorcan zaproponował mi zaopiekowanie się jego zbiorem – wyjaśnił, wzrokiem obejmując najbliższe półki z książkami i uśmiechając się kącikami ust. – To taki system, wiesz? Pan Lorcan wybiera co roku tych kilku sidhe, a potem mają oni okazję sprawdzić się w różnych dziedzinach. Później zbiera opinię od starszych służących i dzięki temu wie, w jakich obszarach sprawdzamy się najlepiej.
Selen pokiwał głową z namysłem, podpierając policzek na dłoni.
– Wydaje się dość przemyślany – musiał się zgodzić. – Czy jednak każdy z tych wybranych sidhe ma obowiązek podjąć się pracy u Lorcana? – dopytał, bo ta kwestia wydała mu się niezwykle frapująca.
Opal roześmiał się dźwięcznie i popatrzył na niego z rozbawieniem.
– Zapewniam cię, że bycie wybranym przez Lorcana to marzenie, które dzielą chyba wszyscy sidhe z sierocińca. Czy wyobrażasz sobie jaka to szansa? – zauważył i aż odetchnął głębiej. – Ja żyłem w przytułku od zawsze. Moja matka była podróżującą aktorką, a kiedy wraz ze swoją trupą dotarła do Dorie, była już w zaawansowanej ciąży. Podobno zgasła w połogu, a jedyną moją pamiątką po niej jest ten kolczyk – kontynuował Opal i założywszy za ucho pasmo włosów, Selen dostrzegł niewielką ozdobę z mieniącym się błękitnym kamieniem w środku. – To opal – wyjaśnił chłopiec, uśmiechając się znów w ten bardziej rozmarzony, delikatny sposób. – Z tego co mi powiedziano, żaden z aktorów nie podał się za mojego ojca. Nie chcieli również zabrać mnie ze sobą w dalszą podróż, dlatego właśnie trafiłem do tutejszego sierocińca. Tym, co z dzieciństwa pamiętam chyba najwyraźniej, są wizyty pana Lorcana, które zawsze naznaczone były czymś wyjątkowym i wspaniałym. Od zawsze mówiono nam, że to właśnie dzięki panu Lorcanowi mamy gdzie spać i co jeść. Że to dzięki niemu mamy możliwość pobierania nauki. Widzisz, tutaj na Południu w pełnoletność wchodzi się wieku sześćdziesięciu lat, ale większość przytułków zapewnia opiekę jedynie najmłodszym sidhe. Gdzieś w innym mieście ten pięćdziesięciosześcioletni ja z przeszłości od dawna już pewnie pracowałby i sypiał po jakichś szopach. Tymczasem jestem tutaj, a teraz mam możliwość zajmować się tym, co tak kocham. Czy to nie brzmi jak marzenie? Czy odmówiłbyś samemu sobie takiej szansy, kiedy pewnego dnia ta szansa stanęłaby przed tobą w postaci najbardziej poważanego mężczyzny w mieście i z uśmiechem na ustach powiedziała, że zabiera cię ze sobą? – dopytał i roześmiał się w odpowiedzi na nieco zaskoczoną minę Selena. – Wiem, że czasami przyjezdni nie rozumieją, skąd się bierze ta cała miłość jaką tutejsi darzą pana Lorcana, ale ja zwyczajnie nie wyobrażam sobie go nie kochać. Być może żyję tylko dzięki niemu, a już na pewno tylko dzięki niemu jestem tu, gdzie jestem.
– To tak jak ze mną i Iasonem… – odezwał się dopiero po dłuższej chwili Selen.
– Co masz na myśli?
– Być może żyję tylko dzięki niemu, a już na pewno jestem tu, gdzie jestem – powtórzył mężczyzna za Opalem, a ten uśmiechnął się do niego serdecznie i potaknął.
Nie było w tym jednak niczego współczującego, niczego, co wskazywałoby na to, że Opal go potępia. Ostatecznie samego siebie też nie potępiał, a jedynie cieszył się szansą, którą mu dano i zdawał się ją doceniać, a poprzez własne zaangażowanie w najprostsze, codzienne obowiązki tę wdzięczność wyrażać. Było to dla Selena jakieś inne, świeże spojrzenie.
W końcu tak wiele długich tygodni spędził na rozmyślaniu, jak niewiele Iasonowi dawał, jak tylko od niego brał i jak niczego nie udawało mu się osiągnąć własną siłą. Tylko czy była to prawda? Nawet jeśli było tak jak mówił Opal i żył dzięki Lorcanowi, to czy patrząc na niego Selen widział bezwartościowego, żerującego na wsparciu innych sidhe? Oczywiście, że nie. I nawet teraz, znając już jego historię i nabrawszy szerszej perspektywy, nie miał go za kogoś takiego. Z całym przekonaniem mógł stwierdzić, że sam w sobie Opal był kimś wartościowym. Dlaczego więc tak trudno było mu samego siebie mierzyć podobną miarą? Dlaczego tak często podchodził do siebie tak krytycznie?
Odetchnąwszy głęboko, Selen podniósł się zza biurka i przeszedł na jego drugą stronę, by stanąć przy Opalu, który był od niego niewiele niższy.
– To co tu masz? – zagadnął nieco roztargniony, tą nową perspektywą, którą chłopak tak niespodziewanie i niezamierzenie mu ukazał.
– Nie jestem jeszcze pewien. Wszystkie mają na tyle zniszczone okładki, że nie widać tytułów, ale tutaj na przykład jest zbiór dawnych baśni z Ziem Południa. To znane teksty. Pamiętam, że w bibliotece w sierocińcu też mieliśmy ich kopię – wyjaśnił Opal, delikatnie podsuwając Selenowi otwartą księgę.
Mężczyzna przyjrzał się jej z zainteresowaniem, ale nie dotknął, bo rzeczywiście wyglądała tak, jakby miała rozpaść mu się w dłoni. Szycie dawno już puściło, a wiele stron było jedynie luźno wetkniętych między inne.
– A to jest księga rachunkowa – zauważył Opal i strapił się wyraźnie, podnosząc wzrok na rzędy książek ułożonych na półkach. – Cóż, byłem pewien, że jest tu jednak nieco większy ład – westchnął, ale zaraz też uśmiechnął się do siebie, przez co Selenowi wydało się, że właściwie był zachwycony wizją zrobienia tu gruntownych porządków. – I tu znów bardziej jakiś spis niż książka – wskazał, a Selen zerknął na luźne strony, które chłopak przeglądał.
– Czego dotyczy?
– Nie jestem pewien… Właściwie musiałbym zapytać pana Lorcana, co tu robią te księgi. Wiem tylko tyle, że powinny być raczej gdzieś w archiwum – nadmienił, a Selen delikatnie podsunął sobie jedną z luźniejszych stron i skupił się, by odczytać kilka pierwszych mocno wyblakłych wyrazów.
– To imiona? – zdziwił się.
– Na to wygląda. Niespecjalnie się na tym znam, ale to rodzaj ksiąg, który zasadniczo sporządzają starsi. To taki spis, w którym znajdziesz różne informacje o mieście i jego mieszkańcach. Tutaj masz na przykład listę wszystkich zamieszkałych w osadzie sidhe, a na tej stronie jest wykaz zawartych małżeństw – wytłumaczył i podsunął Selenowi kolejną z luźniejszych stron. – Tylko nie mam pojęcia, co to tu robi. To nie jest dawny spis Dorie, bo żadne imię kompletnie nic mi nie mówi.
Selen pokiwał głową, skupiając uwagę na stronie, którą pokazał mu Opal i lekko potarł się po czole, trochę tak jakby próbował przegarnąć z niego grzywkę, której nie było.
– Co oznacza ten symbol? – dopytał Selen, rozszyfrowawszy na wyblakłej stronie jedynie imię „Tantiel”.
Roztargniony Opal, który zdążył już zająć się czymś innym, uśmiechnął się jakby mile zaskoczony.
– Nie widuje się teraz tego za często – przyznał chłopak i zaśmiał się. – To taki symbol oznaczający coś jak „urodzony na Północy” albo „krwi północy”, ale ponieważ pochodzi od boskiej runy, którą można było odczytać nie tylko jako „północ”, ale też „zimno” czy „nieprzejednanie”, od co najmniej stu lat unika się już takiego zapisu i teraz używa się znaku na „ku górze” – wyjaśnił chłopiec rzeczowym tonem, a Selen tylko otworzył szerzej oczy, będąc tak bardzo pod wrażeniem wiedzy Opala.
Ten musiał to zauważyć, bo zmieszał się i zaśmiał.
– Trochę się tym interesuję – przyznał skromnie. – I bardzo chciałem, wiesz, naprawdę mi zależało i wciąż zależy, by pan Lorcan widział we mnie potencjał – usprawiedliwił się, a mężczyzna szybko potrząsnął głową.
– Jestem pewien, że widzi – zapewnił z takim przekonaniem, że Opal aż skinął głową wdzięcznie wyraźnie zmieszany. – Masz niesamowitą wiedzę.
Chłopiec odchrząknął cicho i lekko zaczerwieniony na buzi znów skupił wzrok na kartce.
– Wygląda na to, że te dokumenty mają co najmniej sto lat, bo gdyby były nowszą kopią, zastosowanoby już te nowsze symbole. Aż dziw, że te strony jeszcze nie kruszą się w dłoniach – przyznał w zastanowieniu. – W każdym razie ten dokument poświadcza o zawarciu małżeństwa między pochodzącą z Ziem Południa Idril i Tantielem krwi północy. A tutaj jest wzmianka o tym, że opuścili osadę i zdecydowali się zamieszkać w Królestwie Północy – wskazał Opal, pokazując palcem fragment, który wyglądał jak sporządzony na szybko dopisek. – Dziwne, że ktoś umieścił coś takiego w spisie, które z reguły są dość ogólnikowe – dodał, lekko wzruszając ramionami i znów wrócił do przeglądania pozostałych zakurzonych ksiąg i luźnych kart.
– Mógłbym zabrać tę stronę? – dopytał Selen, tknięty dziwnym impulsem, wpatrując się w wyblakłe, brązowawe litery i znaki, których nie rozumiał. – Chciałbym przekopiować te wszystkie znaki i zapytać o nie później Iasona – wyjaśnił, a Opal pokiwał głową.
– Myślę, że skoro te kartki są tu w takim stanie, prawdopodobnie jest w archiwum jakaś nowsza kopia albo to niespecjalnie ważne dokumenty, ale dla pewności odniesiesz mi to później? – upewnił się chłopiec.
– Przyniosę wieczorem – potwierdził Selen z lekkim uśmiechem i zgarnąwszy kartkę z biurka, ułożył ją na niedużym stosie wcześniej przygotowanych książek, a na sam szczyt położył tom z historią o Brigid, którą starał się odczytać przed przyjściem Opala. – Zabiorę to wszystko i wrócę do komnaty, żeby ci nie przeszkadzać – dodał, zbierając się ku wyjściu.
– Nie przeszkadzałbyś – odparł uprzejmie Opal, a jednak widząc, że nawet nie oderwał wzroku od książki, na jakiejś właśnie się skupił, Selen uśmiechnął się tylko do siebie i skinął lekko głową, choć chłopak oczywiście nie mógł tego zauważyć.
– Do zobaczenia później – rzucił i nie czekając na pożegnanie, wyszedł z biblioteki z naręczem ksiąg, ostrożnie zamykając za sobą masywne drzwi i od razu skierował się ku pokojom swoim i Iasona.

 

Choć wyszli razem z Lorcanem z rezydencji i skierowali się do posiadłości starszego kupca na posiłek, Iason odłączył się od niego w połowie drogi. Może obawiał się szybkiej konfrontacji z Selenem, a może czuł się jeszcze nieco za bardzo przesiąknięty wspomnieniami.
Wizyta w marniejącym domu rodzinnym poruszyła go. Bolesnym było oglądanie tych miejsc, które w jego pamięci były tak idealne, podczas gdy w rzeczywistości zamieniły się w ruinę.
Odłączywszy się od Lorcana, ruszył między drzewa, gdzie, pamiętał, wiele lat temu znajdowała się wąska ścieżka prowadząca do zatoki. Ile razy biegał nią jako szkrab, raniąc sobie bose stopy wystającymi z ziemi korzeniami czy kamieniami? Goniąc za chłopcami ze służby, którzy łowili w zatoce małże i rozstawiali pułapki na kraby. Często poza ścianami posiadłości nie odnosili się do niego jak do swojego panicza, rzadko na niego czekali, ale Iason wiecznie za nimi gonił.
Pamiętał młodzieńca imieniem Paol, którego za młodu podziwiał. Chłopak był silny i zaradny, zawsze z niesamowitą zręcznością rozłupywał skorupy małży i jak nikt inny miał szczęście do znajdowania w nich pereł. Nurkował także jak żaden z nich, potrafiąc wstrzymać oddech na tak długo, że nieraz Iason bał się, że się utopił. Wtedy jednak Paol wyskakiwał z wody niczym mityczna syrena, rozpryskując wokół wodę i śmiejąc się tak głośno, że aż dźwięczało w uszach.
Nic dziwnego, że młodziutki wtedy Iason często wymykał się spod rąk nauczycieli i biegł do zatoki, gdzie pomiędzy skałami mieli swoje ulubione miejsce, gdzie byli równi, szczęśliwi i beztroscy. Gdzie mogli szaleć do woli, a dorośli przymykali na to oko.
Iason nie lubił tych wspomnień, choć idąc w dół zarośniętej ścieżki, nie umiał ich odrzucić. Prawdą było jednak, że one bolały, były wspomnieniem idealnego życia z idealnego świata, w którego istnienie młody, naiwny panicz mocno wierzył.
Tknięty jakimś impulsem Iason po chwili spokojnego spaceru ruszył biegiem w dół. Czuł liście i gałązki na policzkach, czuł jak rozwiane włosy i peleryna zahaczają o drzewa i mijane krzewy, i choć nie raz się potknął, zatrzymał się dopiero na samym dole, łapiąc się chyba odruchowo grubej gałęzi tuż nad krawędzią klifu, jak zawsze robili, zbiegając ku zatoce.
Zdyszany i uczepiony gałęzi przesunął spojrzeniem po rozciągającym się w dole porcie, gdzie zacumowane stały statki Lorcana i mniejsze łodzie, którymi sidhe wypływali na połowy. Oczywiście port wyglądał okazalej, był głośniejszy, sidhe kręciło się więcej, ale nadal był to port z jego wspomnień. Przez chwilę przyglądał się przemierzającym pomosty sidhe, z tej odległości wyglądającym jak malutkie pionki na mapie. Widział mężczyzn rozładowujących statek i przenoszących skrzynie, słyszał ich pokrzykiwania. To było aż nienaturalne, że życie w Dorie było tak gwarne i pulsujące, a on obserwując je z góry, czuł się tak obcy, bo to życie nie było już jego życiem. Być może dlatego pochował te wspomnienia tak głęboko i nie wracał już do nich? Ile by dał, by nic się nie zmieniło? Ile mógłby poświęcić, by los potoczył się zgodnie z planem, by mógł być paniczem Dorie, pięknym, szlachetnym synem Edgara, który teraz krążyłby pomiędzy skrzyniami na statku i sprawdzał jakość znajdujących się w nich towarów?
Kiedy już uspokoił oddech, zerknął w dół niemal pionowego urwiska, gdzie pomiędzy dwoma wysuniętymi w morze ścianami znajdowała się nieduża, wyizolowana plaża. Przeszedł kilka metrów w bok, trzymając się mocno drzew i zaraz napotkał nieco łagodniejszą pochyłość ściany, po której zawsze schodzili na dół. Czas naznaczył to miejsce. Wydawało się Iasonowi, że te dekady temu pas ziemi między krańcem lasu a urwiskiem był większy, a ścieżka w dół o wiele przystępniejsza. A może to on był wtedy mniejszy? Może był też zwinniejszy i temu o wiele łatwiej było mu zejść po stromych kamieniach.
Nim udało mu się to tym razem, kilka razy omal nie zleciał w dół, kiedy stopa wciśnięta w wysoki buty z obcasem ześlizgnęła się z wilgotnego głazu, przedramię także sobie rozorał, łapiąc się jakiegoś ostrego kamienia, ale kiedy znalazł się na dole i zszedł z kamienistej części plaży, opadł na miękki piasek i zaśmiał się głośno zupełnie wykończony.
Uspokajając oddech, wpatrywał się w błękit ponad sobą i dopiero kiedy serce przestało mu bić tak nieznośnie, uniósł się do siadu i rozejrzał po małej plaży.
Być może ktoś na niej bywał, być może nadal były to jedynie dzieciaki. Czy wciąż łowiły małże i kraby? A może wraz z tym jak on i jego towarzysze dorośli, wszyscy zapomnieli o tym miejscu? Wydawało mu się, że ta opcja była najbardziej realna.
Uniósł się w końcu z ziemi i otrzepał nieodłączną mu ciemną pelerynę, po czym ruszył mokrym piaskiem, uparcie wpatrując się pod nogi. Nie znalazł nic więcej niż parę białych muszelek i przepołowionej pustej skorupy małży, a mimo to schował wszystko w kieszenie i szedł w kierunku przeciwległej ściany, pod którą znajdowało się kilka wielkich głazów wystających z wody, by można było po nich przejść do portu. Oczywiście nie udało mu się przebyć tej trasy bez zmoczenia nóg, bo tuż przed tym jak miał schodzić na plażę od strony portu, poślizgnął się na mokrym kamieniu i wylądował w wodzie. Mimo to rozbawiony i przemoczony wyszedł na piasek i z dziwnym roztargnieniem ruszył w kierunku wejścia do miasta, omijając szeroki pomost i jego odnogi z przycumowanymi łodziami.
Kiedy zbliżył się do krążących w porcie sidhe, od razu zwrócił ich uwagę i zaskoczenie – prawdopodobnie nikt nie spodziewał się zastać go w tym miejscu kompletnie przemoczonego. Od razu usłyszał napływające zewsząd pozdrowienia, śmiechy i żarty, na które odpowiedział z typową dla siebie zaczepnością, w sercu czując dziwną tęsknotę za tym, że przecież mógł mieć to na co dzień. Mógł być kochanym przez dorieńczyków panem Dorie, Nawet po śmierci rodziców, mógł być lepszym mężczyzną, gdyby tylko nie okrutny los, który zmienił go na zawsze.
W końcu jednak otulony przez jakąś kobietę kolorowym pledem, mocno kontrastującym zarówno kolorem jak i jakością wykonania z jego ciemnym ubiorem, ruszył w górę miasta, siedząc na wozie zmierzającym na rynek. Choć woźnica upierał się, by podwieźć go aż pod posiadłość Lorcana, Iason odmówił mu i sam pieszo ruszył uliczkami w jej kierunku.
Kiedy dotarł do głównych drzwi, zdał sobie sprawę, że słońce chyli się ku zachodowi, a jego ubrania kompletnie wyschły. Czyżby błąkał się po uliczkach Dorie przez dłuższy czas?
Wszedł do środka rezydencji i odetchnął zapachem świeżych nasturcji, których wielki bukiet stał nieopodal na etażerce.
– Paniczu? – rzucił służący, który niemal natychmiast znalazł się przy nim. Łapiąc na sobie jego zaskoczony wzrok, Iason obejrzał się w kierunku wiszącego na ścianie lustra w złoconej ramie i przesunął spojrzeniem po swoim odbiciu. Nie miał pojęcia, kiedy zgubił wstążkę, którą tego poranka zawiązał włosy. Rozczochrany, z resztką makijażu na twarzy i owinięty w kolorowy pled sprawiał osobliwe wrażenie nawet na samym sobie.
– Może panicz zechce skorzystać z kąpieli, nim wszyscy zasiądą do kolacji? – rzucił chłopiec, a Iason pokręcił głową i ruszył wypolerowaną posadzką w kierunku schodów.
– Zjem w komnacie. Selen jest w posiadłości?
Służący skinął głową.
– Wrócił kilka godzin temu z biblioteki i natychmiast zamknął się w panów sypialni.
Kupiec odetchnął głębiej, odprawił chłopaka i ruszył na piętro, a po przebyciu kolejnego korytarza dotarł do komnaty, którą zajmowali z kochankiem.
Kiedy uchylił wysokie białe drzwi i zajrzał do środka, odetchnął głębiej na widok mężczyzny siedzącego na wielkim siedzisku zainstalowanym w wykuszu sypialni.
Iason przez chwilę wpatrywał się jego sylwetkę na tle wpadającego przez okno światła, ale w końcu wszedł do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. Składając pled, podszedł do stołu i zawiesił go na przysunięte do niego krzesło, a później sięgnął po kielich i nalał do niego wody.
– Ściemnia się Selenie, może odłóż lekturę na jutro lub przesiądź się do lampy, nm? – rzucił słysząc, jak nienaturalnie brzmi jego głos. Nie chciał podejmować tematu ubiegłej nocy, choć wiedział, że było to nieuniknione. Mimo to jednak bał się mówić. Co tak naprawdę mogły dawać jego słowa i obietnice, skoro i tak zawsze jego czyny były tak skrajnie inne?
Powoli rozpiął pachnącą wodą morską pelerynę i ją także odwiesił na krzesło.
Pogrążony we własnych myślach Selen nawet nie zarejestrował momentu pojawienia się Iasona w ich komnatach. Podniósłszy na niego wzrok znad czytanej książki, poczuł w brzuchu i piersi lekki ucisk, którego znaczenia nie rozumiał, ale przekonany był, że nie mógł być czymś jednoznacznie złym. Luźną kartę, której zawartość studiował być może już nawet od kilku godzin, wetknął między strony leżącej obok księgi i lekko skubnął dolną wargę. Jakby dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę, co w postaci Iasona przez moment wydawało mu się tak świeże i nieznane.
– Wszystko w porządku? – zapytał w końcu nieco zaskoczony jego stanem i przekrzywił delikatnie głowę.
– Oczywiście… – rzucił Iason marszcząc jasne brwi, które bez pomady były jedynie lekko zauważalne na jego czole. – Co ci się stało w twarz? – zapytał, podchodząc szybko do partnera i przyglądając się ranom na jego nosie i policzku.
Selen zaczerwienił się lekko, przypominając sobie o zadrapaniach i pokręcił głową.
– To nic… Kot mnie podrapał – przyznał szczerze i podniósł się z miejsca. Stanąwszy naprzeciw kochanka, zerknął mu w oczy krótko. – Ty za to wyglądasz, jakbyś robił coś interesującego? – zauważył
Zawsze z uwagą przypatrywał się Iasonowi, kiedy ten nie nosił makijażu. Zdawało mu się, że mężczyzna wygląda bez niego dużo młodziej i dużo łagodniej i kiedy budził się przy nim, i widział go takim, czuł się naprawdę wyjątkowo, wiedząc, że jest jednym z nielicznych, którzy mają ku temu okazję. Teraz, co prawda, na policzkach kochanka wciąż widniały resztki makijażu, ale biorąc pod uwagę, że Iason – zupełnie trzeźwy – spacerował w takim stanie za dnia, było to dość osobliwe.
Mężczyzna prychnął i pokręcił głową, odsuwając się na siedzenie we wnęce.
– Czy ciekawego, nie jestem pewien. Najpierw byłem w starej posiadłości mojego ojca, a później… Chyba spacerowałem śladami dzieciństwa. Wpadłem też do wody w zatoce, dlatego być może wyglądam tak niecodziennie… – westchnął i sięgnął do jego dłoni. Ujął ją lekko i pociągnął za sobą, by usiadł obok. – Ty, mam rozumieć, dzisiaj zabawiałeś się z kotami? Powinieneś bardziej uważać – dodał, przesuwając spojrzeniem po twarzy Selena i uśmiechając się na myśl, jak niewinnie mężczyzna wyglądał z tak krótkimi włosami i rumianymi policzkami ze śladami kocich pazurów.
– Cóż, tak. Chyba można tak powiedzieć – odpowiedział po chwili Selen i delikatnie zacisnął palce na dłoni kochanka. – I jak było? W posiadłości ojca i później, w zatoce? – dopytał, nie spuszczając z kupca spojrzenia, choć gdy ten patrzył na niego, trudno było mu nie uciekać wzrokiem. Starał się jednak to w sobie przezwyciężyć.
– Nmm… Dziwnie, wiesz? Bardzo dziwnie. – Iason odetchnął ciężej, marszcząc mocno brwi. – Chyba już wiem, czemu zawsze unikałem tego miejsca.
Selen zawiesił spojrzenie na ściągniętych brwiach kochanka.
– Dlaczego?
– To po prostu zbyt bolesne, wiesz? Chociażby widok rezydencji. W mojej pamięci pozostawała piękna, przytulna, zadbana… A teraz prezentuje się tak żałośnie, że pęka mi serce na widok rzeczy, o które mój ojciec dbał, a które teraz marnieją – wyznał. – Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież to wina mojego zaniedbania, ale sam wiesz, jak sidhe z Dorie patrzą tu na mnie… Widzą mężczyznę, który nie istnieje.
Selen przesunął palcami po na wierzchu dłoni Iasona, przyglądając się licznym mniej lub bardziej widocznym bliznom. Odetchnąwszy cicho, uniósł ją ku sobie i pocałował delikatnie, a potem przytulił do niej policzek, czując drapanie w gardle.
– Oczywiście, że istnieje – zaprzeczył zmienionym głosem. – Może nie wiedzą wszystkiego. Może nie znają każdej twojej strony, ale ich ukochany panicz to też część ciebie.
– Ten panicz to tylko ich życzenie, Selenie – powiedział Iason i spojrzał mu dłużej w oczy. Zaraz jednak odwrócił wzrok. – Nie umiałbym tu żyć. Nie mógłbym. Być może uwolnię się od tej cudownej przeszłości, gdy w końcu ta posiadłość zamieni się w kompletną ruinę. Na to chyba liczę.
– Pokażesz mi ją? – dopytał po chwili Selen, doskonale zdając sobie sprawę z uporu Iasona w pewnych kwestiach. O to, jaka była ta “prawdziwa” natura mężczyzny, mogliby się spierać godzinami. – Zanim to się stanie?
Iason zastanowił się chwilę.
– Jeżeli chcesz, chyba moglibyśmy tam pójść pewnego dnia – zgodził się i w końcu z westchnieniem oparł głowę o jego ramię. – A ty? Naprawdę cały dzień ganiałeś się z kotami? Jak się w ogóle czujesz…? – zapytał, czując jak gardło mu się zaciska.
– Nie, nie cały. – Selen lekko potarł zadrapanie na nosie. – Byłem w bibliotece. Rozmawiałem z Opalem i wybrałem kilka ksiąg, żeby poćwiczyć czytanie. Pomyślałem też, że tę ty mógłbyś mi przeczytać, kiedy wrócisz – wyjaśnił i wychylił się, by sięgnąć do jednej z najgrubszych ksiąg, która była zbiorem opowieści o bogach. Wsunął ją Iasonowi na kolana i zerknąwszy mu w twarz, uśmiechnął się kącikiem ust. – A czuję się w porządku. Naprawdę.
Kupiec odetchnął głębiej i przesunął dłonią po okładce księgi.
– Oczywiście, zastanawiam się tylko… Cóż, Selenie. Zrobiłem ci ubiegłej nocy okropną rzecz – szepnął i przełknął ciężko ślinę. – Wybacz mi… Czasami nie rozumiem już, co cię przy mnie trzyma, kiedy potrafię cię krzywdzić jak nikt inny… Chciałbym, by ta noc się nie wydarzyła bardziej niż jakakolwiek inna w moim życiu…
Selen milczał krótką chwilę, starając się znaleźć właściwe słowa. Potem podniósł na Iasona spojrzenie i sięgnął do jego policzka, by i jego twarz zwrócić ku sobie.
– Posłuchaj, to… To nie było tak, jakbym chciał, żeby było. Ale prawda jest taka, że chyba rzadko kiedy i w moim, i w twoim życiu było tak, jakbyśmy sobie tego życzyli – zauważył, patrząc mu nieprzerwanie w oczy, do czego w pewien sposób musiał się zmuszać, przywykłszy w ciągu ostatnich tygodni do odwracania wzroku. – I to też nie była największa krzywda, jakiej doświadczyłem. Sam wiesz… – zauważył i lekko oblizał usta. – A my, Iasonie… Daleko nam do ideałów, nie uważasz? I ja też stale robię rzeczy, których potem żałuję. Tylko że ostatecznie to wcale nie wpływa na to, co do ciebie czuję. I dzisiaj, myśląc o tym, co się stało, zdałem sobie sprawę, jak wiele przeszkód już pokonaliśmy, jak długą drogę przeszliśmy. Razem, Iasonie. Uratowałeś mnie. Żyję tylko dzięki tobie, Iasonie. To, co się stało, nie sprawi, że nagle przestanę cię kochać, wiesz?
Iason odetchnął z ulgą i przełknął ciężko ślinę.
– Ja także nie przestanę cię kochać. Jednak zawsze mi się wydawało, że nie ma nic boleśniejszego niż krzywda wyrządzona przez osobę, którą się kocha, prawda? – szepnął, odwzajemniając uścisk dłoni. – Chciałem, żeby twoje życie było w końcu lepsze? Takie, jakbyś sobie życzył właśnie, a z drugiej strony, pijany, zrobiłem rzecz równie straszną jak…
– Nawet tak nie mów, Iasonie – wtrącił od razu Selen, zaciskając palce mocniej na jego dłoni i marszcząc brwi. – I nie myśl tak. To nie prawda – podkreślił ze stanowczością, którą rzadko można było od niego usłyszeć ostatnimi czasy. – I chociaż to piękne słowa, uwierz mi, że cierpiałem niewyobrażalnie bardziej, zastanawiając się czy następnego dnia… On znów przyjdzie – wykrztusił, marszcząc nos, jakby z trudem przychodziło mu wspominanie. – Czy jeszcze kiedyś cię zobaczę? Czy on mnie zabije? A jeśli tak, to czy kiedykolwiek się o tym dowiesz? Czy nie pomyślisz, że uciekłem bez słowa? Co się stanie z moim ciałem i czy ktokolwiek kiedykolwiek mnie wspomni? – wymienił kilka pytań i przełknął głośno gulę w gardle. – Takie miałem myśli… Wtedy, kiedy jeszcze byłem zdolny do tego by mieć jakiekolwiek – dodał i głęboko odetchnął nim zdecydował się kontynuować. – A wczoraj… Nie chciałem tego, ale nie bałem się ciebie. Wiedziałem, że nie skrzywdzisz mnie tak naprawdę. Wiedziałem, że to wszystko… Że to jakiś wyraz bezsilności – i mojej i twojej.
Iason opuścił ramiona po sobie, czując jak coś rozrywa go w środku, kiedy słyszał te słowa.
– Nie spocząłbym póki nie dowiedziałbym się, co się z tobą stało – zapewnił, choć nie wiedział, czy jest to teraz potrzebne. – Ja także przez kilka chwil bałem się, że odszedłeś tak po prostu, że może w końcu miałeś mnie dość. A jednak nie mogłem przestać cię szukać. I nie jestem pewien, czy był to wyraz bezsilności… Chyba raczej ślepego pożądania… – dodał i delikatnie wsunął rękę na plecy mężczyzny, by pogładzić je delikatnie. Napiął się przy tym, bojąc się, że sidhe odsunie się od tego dotyku.
Selen odetchnął cicho i przysunąwszy się bliżej, oparł głowę o ramię kochanka.
– Wiesz… To głupie, ale teraz przynajmniej wiem na pewno, że wciąż mnie pragniesz – przyznał, mimo tego że zdawał sobie sprawę, że jest w tym jakiś brak poprawności. Że nie tak powinno się okazywać sidhe, że się ich pożąda. – To też było jednym z moich pytań… Takich, które zadawałem sobie już dużo później. Teraz. Ostatnio – przyznał, zdając sobie w tej jednej chwili sprawę, że wieki minęły, odkąd mówił przed kochankiem tak otwarcie. Odkąd w ogóle byli tak blisko.
Iason objął Selena mocniej i mimo lęku, wychylił się by musnąć ucho kochanka wargami.
– Jesteś jedynym mężczyzną, którego pragnę – zapewnił i oparł policzek o jego ramię. – Teraz i już na zawsze, Selenie – obiecał, przytulając go ciaśniej.
Selen uśmiechnął się lekko i sam ścisnął kochanka mocno. Odsunął się jednak od niego po chwili, zerknął mu krótko w oczy, a potem zwyczajnie wychylił się do jego warg i pocałował go dłużej, palce wsuwając w jego zupełnie splątane, złote włosy.
Czując wargi Selena na swoich, Iason pogłębił pocałunek. Oddawał się tej pieszczocie i dopiero, kiedy dosyć szybko zaczęło mu być goręcej, odsunął się.
– Nmm… Co powiesz na wspólną kąpiel? Mogę ci w niej poczytać te mity, mm? – zagadnął, patrząc mu w oczy z ulgą i wdzięcznością. – A najpierw może zjemy kolację, co ty na to? Jadłeś już?
Selen uśmiechnął się w odpowiedzi i pokręcił głową.
– Nie. Czekałem na ciebie – odetchnął tylko i znów sięgnął do dłoni kochanka, i ściskając ją mocno, popatrzył mu dłużej w oczy. – I cieszę się, że w końcu jesteś.

5 myśli na temat “Indigo. Akt 10.

  1. Hejka,
    fantastycznie, no naprawdę cieszę się, że właśnie Selen nie ucieka, a Issaon naprawdę żałuję tego co zrobił, wiele przeszli w swoim zyciu…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie

    Polubienie

  2. Już myślałam, że i w tym rozdziale nie doczekamy się konfrontacji, ale jednak! Oj Selen Selen, z jednej strony brzmi całkiem mądrze, nie poddaje się i stara się poskładać ten swój mały świat (o psychice już nie wypominając), ale to podejście nie wydaje mi się najzdrowsze…
    Z drugiej strony Iason jak zwykle z zasady nie jest najzdrowszy, więc może to się przenosi droga płciową?
    Jak ja lubię o nich czytać!

    Polubione przez 1 osoba

    1. O tak, te normy moralne jakie narzuca sobie Sel na pewno nie można nazwać zdrowymi. Z drugiej strony i on, i Ias zasługują na porządną terapię… tylko że w tym quasi-średniowiecznym, sidhowym świecie nie wynaleziono jeszcze terapeutów D:
      Dziękujemy <3

      Polubienie

Dodaj komentarz